KSIĄDZ MAREK, PROJEKTANT KOŚCIELNEJ MODY: ELEGANCJA KAPŁANA WYRAŻA SZACUNEK DO WIERNYCH
KSIĄDZ MAREK, PROJEKTANT KOŚCIELNEJ MODY: ELEGANCJA KAPŁANA WYRAŻA SZACUNEK DO WIERNYCH
Po co Bogu papież, który ubiera się Prady? – pytam księdza Marka Wójcika. Projektant fantazyjnych ornatów nie musi się zastanawiać: – Bogu na nic. Elegancja kapłana wyraża szacunek do wiernych. Poza tym na ołtarzu dzieje się cud przemienienia. Czyż cud nie zasługuje na wspaniałą oprawę?
Ksiądz Marek jest po pięćdziesiątce. Szczupły, ubrany po młodzieżowemu i pod kolor. Na przegubie dłoni błyska bransoleta, bo do męskiej biżuterii ksiądz ma słabość. Opalony, jakby ostatnie wakacje spędził nie pośród podradomskich pól w maleńkiej parafii Pasztowa Wola, ale co najmniej na Wybrzeżu Amalfitańskim. Zaprasza mnie do ogromnego salonu w kolorze oliwkowym. Na stole placek drożdżowy ze śliwkami i kruszonką.
– Sam ksiądz piekł?
– No, prawie. A w ogóle może darujmy sobie „pani” i „ksiądz”, będzie łatwiej. Kawy? – pyta i już biegnie do kuchni.
Do salonu przylega mniejszy pokoik. Rubinowoczewone ściany, plakat z Russellem Crowe’m w „Gladiatorze”. Z gramofonu lecą włoskie hity z lat 80., na stoliku hipsterski miesięcznik „Aktivist”. Na to wszystko spogląda z pobłażaniem rumiana „Matka Boska w liliach”. Wielkoformatowa reprodukcja trochę podrasowana dla księdza przez studentkę malarstwa.
Ornat zielony – młodość (księdza Marka)
O księdzu Wójciku zrobiło się głośno dwa lata temu, kiedy pokaz fantazyjnych ornatów jego projektu otworzył imprezę Radom Fashion Show. Potem był kolejny pokaz, jeszcze głośniejszy – tym razem na targach sakralnych SacroExpo w Kielcach. Internauci „darli łacha” szczególnie z finału, podczas którego nastoletni szczypiornista wyszedł na wybieg w ornacie obszytym rybkami i siecią, ciągnącą się za nim niczym tren. – To jakiś żart? – pytali. A jeśli komentowali, to raczej obelżywie.
Reklama. Przejdź do sklepu↑
Ksiądz Marek ornaty projektuje od 32 lat, ale zaczęło się znacznie wcześniej.
Ministrantem został mając lat 8, może 9 lat. Zapamiętał wyglansowane oficerki plebana, który uważał, że księdzu „krótkiego buta” nosić nie wypada i zapach starachowickiego kościoła. Koledzy psocili, a Marek z otwartymi ustami patrzył na to, co działo się przy ołtarzu. Już wtedy liturgia nie była dla niego nudna. Była piękna.
– Podczas którejś mszy zauważyłem, że w starym, zielonym ornacie brakuje kamyka. Zrobiło mi się zwyczajnie przykro. No, ale głupio było mi pójść z takim drobiazgiem do samego proboszcza. W domu znalazłem odpustowy pierścionek mamy. Kolor oczka idealnie pasował do ornatu, więc niewiele myśląc wydłubałem je scyzorykiem. Wziąłem igły i nici, wkradłem się na zakrystię i doszyłem kamyk. Nie wiem nawet, czy ktoś to wtedy zauważył, ale dla mnie to było ważne – opowiada ksiądz Marek o początkach fascynacji ornatami.
Ornat złoty – bogactwo (mody kościelnej)
Na początku była planeta. Wielki płaszcz w kształcie koła z wycięciem na głowę, czasem z kapturem. W pierwszych wiekach chrześcijaństwa kapłani przemierzali długie trasy, a im płaszcz był obszerniejszy, tym łatwiej było się nim otulić. Duchowni często szli spać tak, jak stali. Potem już nie musieli, ale szata została.
– Ludzie często oburzają się i mówią, że jak to, Kościół zwraca uwagę na modę? Przecież to nie przystoi. A kto, jak nie Kościół, był przez lata mecenasem sztuki? To pierwsza instytucja, która zajęła się modą. No, poza dworami. Dzisiaj szaty liturgiczne strasznie się opatrzyły, a kiedyś dla wiernych to był kontakt z krawiectwem. I to raczej typu haute couture, a nie prêt-à-porter, czyli czymś na co dzień – emocjonuje się projektant.
Po upadku Cesarstwa Rzymskiego moda kościelna czerpała inspiracje z dworu bizantyjskiego. Szaty stawały się coraz bogatsze, a zdobienia wykonywane z metali i kamieni szlachetnych coraz cięższe. W końcu płaszcz piechura zmienił się w niemal królewską szatę. Nieraz tak ciężką, że trudno było w niej wytrzymać całą liturgię.
Czerwone mokasyny Prady, w których przyłapano kilka lat temu papieża Benedykta XVI, nie były bynajmniej wyrazem, tak chętnie mu wówczas zarzucanego, sybarytyzmu, ale właśnie tej tradycji. Aż do 1969 roku wierni czerwony papieski pantofel nie tylko podziwiali, ale i całowali. Ten zwyczaj zdecydował się znieść dopiero Paweł VI. Podobnie jak „salonową” wersję buta wyściełaną futrem, której reminiscencji można dopatrzeć się w zeszłorocznym hicie domu mody Gucci – mokasynie bez pięty, za to z wystającym futerkiem, zaliczanym do panteonu najbrzydszych butów sezonu.
Czerwony but pierwotnie miał symbolizować męczeństwo Chrystusa, ale stał się modnym dodatkiem podkreślającym status. Nie inaczej niż czerwona podeszwa szpilek Louboutin, od kilku lat zastrzeżona jako znak towarowy.
Swoją drogą śledztwo dziennikarskie godne lepszej sprawy wykazało w końcu, że wyśmiewane papieskie mokasyny nie były wcale od Prady, ale od Adriano Stefanellego. Sędziwego rzemieślnika z Novary szyjącego buty m.in. dla Baracka Obamy.
– Kościół kojarzymy z tradycją, ale przez wieki z tradycją chętnie zrywał. Biskupi zwracali uwagę na trendy, inwestowali w to, co akurat było na czasie. Kiedy powstawała katedra Notre Dame biskup Paryża zaprosił najlepszych rzemieślników i polecił im zastosować wszystkie najnowocześniejsze osiągnięcia w ich profesjach, bez oglądania się na koszty. Wszystko po to, żeby powstała świątynia onieśmielający rozmachem i pięknem. Mówi się, że to była próżność ówczesnych kapłanów. Ale ja chcę patrzeć na to inaczej. Jako na dowód oddania Bogu. Komuś, kto jest dla nas najważniejszy chcemy podarować przecież to, co najcenniejsze. Tak jest w miłość i w wierze. Bo wiara to też miłość – zapala się ksiądz Marek.
Jednak w samej Biblii o ciuchach, czy też może – szatach – jest niewiele. Rozdziera się je co prawda na piersiach w geście rozpaczy, ale niewiele poza tym. Tak zrobił Hiob, Kajfasz, wreszcie Jakub, który wcześniej podarował ubranie, skądinąd tęczowe, swojemu synowi Józefowi. Według tradycji rabinicznej każdy, kto usłyszał bluźnierstwo, był do darcia szat zobowiązany i może to tłumaczy dziwne zwyczaje patriarchów. Oprócz tego Biblia naucza jeszcze, że podczas liturgii niewiasty głowy powinny mieć zakryte, mężowie – wręcz przeciwnie.
– Jestem katolikiem, a katolicyzm to Pismo Święte plus tradycja – wzrusza ramionami duchowny, kiedy pytam go, co o modzie mówi Biblia.
Ornat różowy – radość (i trudy tworzenia)
Polscy księża o swoich szatach wiedzą dużo. Przez całe seminarium mają liturgikę. To przedmiot, na którym uczą się o niuansach liturgii, o tym jak i z czego wyewoluowała. Omawiane są też rodzaje szat, kolory, symbolika. A potem bywa różnie. Młody ksiądz nie ma własnych szat. Chodzi w tych, które zastanie w parafii, do której trafi. Jego prywatne ubrania wyrażające przynależność do Kościoła to najczęściej komża lub alba – białe szaty noszone pod ornatami. Do tego sutanna, koloratka, czasem stuła, którą lubi i tyle.
– Ludzie często oburzają się i mówią, że jak to, Kościół zwraca uwagę na modę? Przecież to nie przystoi. A kto, jak nie Kościół, był przez lata mecenasem sztuki? To pierwsza instytucja, która zajęła się modą. No, poza dworami. Dzisiaj szaty liturgiczne strasznie się opatrzyły, a kiedyś dla wiernych to był kontakt z krawiectwem. I to raczej typu haute couture, a nie prêt-à-porter, czyli czymś na co dzień – emocjonuje się projektant.
Po upadku Cesarstwa Rzymskiego moda kościelna czerpała inspiracje z dworu bizantyjskiego. Szaty stawały się coraz bogatsze, a zdobienia wykonywane z metali i kamieni szlachetnych coraz cięższe. W końcu płaszcz piechura zmienił się w niemal królewską szatę. Nieraz tak ciężką, że trudno było w niej wytrzymać całą liturgię.
Czerwone mokasyny Prady, w których przyłapano kilka lat temu papieża Benedykta XVI, nie były bynajmniej wyrazem, tak chętnie mu wówczas zarzucanego, sybarytyzmu, ale właśnie tej tradycji. Aż do 1969 roku wierni czerwony papieski pantofel nie tylko podziwiali, ale i całowali. Ten zwyczaj zdecydował się znieść dopiero Paweł VI. Podobnie jak „salonową” wersję buta wyściełaną futrem, której reminiscencji można dopatrzeć się w zeszłorocznym hicie domu mody Gucci – mokasynie bez pięty, za to z wystającym futerkiem, zaliczanym do panteonu najbrzydszych butów sezonu.
Czerwony but pierwotnie miał symbolizować męczeństwo Chrystusa, ale stał się modnym dodatkiem podkreślającym status. Nie inaczej niż czerwona podeszwa szpilek Louboutin, od kilku lat zastrzeżona jako znak towarowy.
Swoją drogą śledztwo dziennikarskie godne lepszej sprawy wykazało w końcu, że wyśmiewane papieskie mokasyny nie były wcale od Prady, ale od Adriano Stefanellego. Sędziwego rzemieślnika z Novary szyjącego buty m.in. dla Baracka Obamy.
– Kościół kojarzymy z tradycją, ale przez wieki z tradycją chętnie zrywał. Biskupi zwracali uwagę na trendy, inwestowali w to, co akurat było na czasie. Kiedy powstawała katedra Notre Dame biskup Paryża zaprosił najlepszych rzemieślników i polecił im zastosować wszystkie najnowocześniejsze osiągnięcia w ich profesjach, bez oglądania się na koszty. Wszystko po to, żeby powstała świątynia onieśmielający rozmachem i pięknem. Mówi się, że to była próżność ówczesnych kapłanów. Ale ja chcę patrzeć na to inaczej. Jako na dowód oddania Bogu. Komuś, kto jest dla nas najważniejszy chcemy podarować przecież to, co najcenniejsze. Tak jest w miłość i w wierze. Bo wiara to też miłość – zapala się ksiądz Marek.
Jednak w samej Biblii o ciuchach, czy też może – szatach – jest niewiele. Rozdziera się je co prawda na piersiach w geście rozpaczy, ale niewiele poza tym. Tak zrobił Hiob, Kajfasz, wreszcie Jakub, który wcześniej podarował ubranie, skądinąd tęczowe, swojemu synowi Józefowi. Według tradycji rabinicznej każdy, kto usłyszał bluźnierstwo, był do darcia szat zobowiązany i może to tłumaczy dziwne zwyczaje patriarchów. Oprócz tego Biblia naucza jeszcze, że podczas liturgii niewiasty głowy powinny mieć zakryte, mężowie – wręcz przeciwnie.
– Jestem katolikiem, a katolicyzm to Pismo Święte plus tradycja – wzrusza ramionami duchowny, kiedy pytam go, co o modzie mówi Biblia.
Źródło tekstu i zdjęć Wirtualna Polska. Cały wywiad możecie przeczytać TUTAJ