WIELKA MODA W MAŁYM RZGOWIE. ŁÓDZKIE TO ODZIEŻOWA POTĘGA NIE DO ZŁAMANIA

WIELKA MODA W MAŁYM RZGOWIE. ŁÓDZKIE TO ODZIEŻOWA POTĘGA NIE DO ZŁAMANIA

– Jeśli komuś się wydaje, że przemysł odzieżowy wygląda jak za czasów Reymonta, to jest w wielkim błędzie. W Polsce produkujemy coraz więcej i lepiej, a połowę sprzedajemy za granicą – mówi ekspert w odpowiedzi na zaczepne pytanie, czy polska produkcja odzieżowa załamała się po przemianach ustrojowych. Jedziemy tam, gdzie bije serce tej branży i skąd pochodzi ¾ produkowanej w naszym kraju odzieży – w okolice Łodzi.

Przez cały PRL region łódzki ubierał Polskę. Źle zarządzane zakłady nie wytrzymały jednak zmiany systemu. Umierały cicho, bo szwaczki i włókniarki nie miały tej siły przebicia, co inne grupy niezadowolonych, np. górnicy. Fabryki zamknięto, ale region, który przez dekady stał produkcją tekstylną, nie poddał się. W dziesiątkach podłódzkich domów ludzie szyli chałupniczo i prowadzili nierówną walkę z zalewem poliestrowych ubrań z Chin. Cierpliwość się opłaciła, bo polskie ubrania znów są w cenie, a okolice Łodzi to prawdziwa modowa potęga.

Wszystkie wielkie biznesy mają swoje „mity założycielskie”. Nie inaczej jest z Centrum Handlowym Ptak. Na początku lat 90. przez podłódzki Rzgów przejeżdżał Antoni Ptak – wtedy właściciel sieci hurtowni, dziś miliarder plasujący się pierwszej dziesiątce najbogatszych Polaków. Zainteresowali go sprzedawcy ubrań, którzy handel prowadzili z prowizorycznych straganów. Zatrzymał auto, przeszedł przez błoto do pierwszego stoiska i wziął do ręki parę dżinsów. Ze zdziwieniem stwierdził, że jakością nie odbiegają od markowych spodni, które sam nosił. Wtedy miała się w jego głowie zrodzić myśl, że gdzie dziś jest błoto i prowizorka, jutro będzie polska stolica mody.

…JUTRO BĘDZIE POLSKA STOLICA MODY

Od słów szybko przeszedł do czynów. Kupił na Ukrainie hangary lotnicze, które zostały przerobione na hale targowe. Podobne blaszaki znajdowały się w pobliskich miejscowościach Tuszyn i Głuchów. Warunki bardzo podstawowe: jakieś prowizoryczne zadaszenie, ale gdy padało, zakupy robiło się po prostu w deszczu. Dość powiedzieć, że dowodem na elegancję danego boksu była zasłona, za którą można było przymierzyć ubranie. Te prymitywne warunki jednak nie zniechęcały setek kupujących: wieść o tym, że są takie miejsca, w których można się dobrze i w miaro tanio ubrać, obiegły Polskę.

 

Reklama. Przejdź do sklepu↑

Do Rzgowa, Tuszyna i Głuchowa ściągali właściciele sklepów z całego kraju. Co tydzień wywozili stamtąd wypakowane po sufit samochody dostawcze pełne bluzek, swetrów czy spodni. Antoni Ptak zauważył, że zakupy w prowizorycznych barakach to za mało i nie szczędził środków na rozbudowę swojego odzieżowego królestwa. Hangary stopniowo były zastępowane przez ogrzewane pawilony handlowe, a klienci nie wybierali już ubrań z tekturowych pudeł, ale zapraszani byli do coraz większej liczby działających w pawilonach butików.

Jadąc z Warszawy w kierunku Katowic, nie można przeoczyć tego modowego imperium. Kilkanaście hal położonych jest po obu stronach skrzyżowania autostrady A1 z drogą ekspresową S8.

To największe w Polsce centrum handlu odzieżą i jedno z największych tego rodzaju w Europie – 12 hal zajmuje 250 000 metrów kwadratowych, klienci korzystają z 5500 miejsc parkingowych. Swoje produkty wystawia 2500 producentów i importerów.

To głównie rodzima produkcja, ale rasowy biznesmen wiedział, że nie ma co się obrażać na firmy azjatyckie, więc szyte przez szwaczki w Bangladeszu dżinsy i kurtki również znalazły miejsce pod dachem centrum. W Hali Chińskiej (nazwanej tak trochę na wyrost, bo większość boksów należy jednak do Wietnamczyków) ceny są niższe niż u polskiej konkurencji, ale tłumów nie ma. Chińskie spodnie można przecież bez problemu kupić w każdym innym mieście, a jeśli ktoś już zdecydował się na przyjazd do „Ptaka”, to raczej po to, by kupić naręcze ubrań projektowanych i szytych w naszym kraju, ale za cenę kilkukrotnie niższą niż na metkach w butikach polskich projektantów w dużych miastach.

Choć godziny otwarcia centrum (7-15) wydają się dziwne klientom przyzwyczajonym do tego, że zakupy można zrobić nawet późno w nocy, to jednak kupujących nie brakuje. Tym bardziej że część sklepów jest otwarta w każdą niedzielę, a to dlatego, że w CH Ptak za ladą bardzo często stoją członkowie rodziny właściciela butiku (który często jest jednocześnie producentem), więc mogą one być otwarte także wtedy, gdy nieczynne są sklepy sieciowe w galeriach handlowych.

Od kilku lat trwa boom na koktajle z jarmużu, jajka z chowu ekologicznego, naturalne kosmetyki i polskie ubrania. Wprawdzie statystyczny Polak nadal ubiera się w sieciówkach, które szyją na Dalekim Wschodzie, ale krajowa produkcja z roku na rok notuje coraz większą sprzedaż.

A mogło być inaczej. Gdy w latach 90. ubiegłego wieku zmieniał się system, firmy odzieżowo-tekstylne padały jak muchy. Raz, że nie potrafiły wpisać się w Plan Balcerowicza (co nie dziwi, bo zakłady te w większości były przestarzałe i działały tylko dlatego, że były dotowane przez Polskę Ludową), a ponadto „przebudowie” uległa cała mapa Europy Wschodniej. Rozpadł się Związek Radziecki, który był gigantycznym odbiorcą polskich tkanin i gotowych ubrań. Z dnia na dzień wygasły kontrakty, granice się zamknęły.

Ktoś powie, że skoro nie można było sprzedawać na Wschód, to przecież można było zawojować rynek zachodni. W rzeczywistości lat 90. to nie było jednak oczywiste. Nie dość, że polscy producenci nie mieli kontaktów, to jeszcze jakość ówczesnej produkcji nie zadowoliłaby odbiorcy z Włoch czy Francji.

Dla regionu, który od XIX w. stanowił zaplecze tekstylno-odzieżowe całego kraju, to był prawdziwy dramat. Upadły praktycznie wszystkie duże firmy, tysiące ludzi zostały bez pracy. Włókniarki – bo łódzka produkcja miała twarz kobiety – nie miały tej siły przebicia, co górnicy czy inne zagrożone wypchnięciem z rynku grupy zawodowe, więc nie wywalczyły żadnych programów pomocowych. W połowie lat 90. zaczął się jeden z najsmutniejszych okresów w historii miasta: czas wielkiego bezrobocia, biedy, szukania przez pozostawionych samych sobie ludzi rozwiązania w alkoholu.

Nie lepiej było w regionie, bo zakłady działały jak system naczyń połączonych. Upadły wielkie, za nimi poleciały mniejsze. Przed katastrofą uchroniła region łódzki przedsiębiorczość ludzi, którzy nie chcieli pogodzić się z myślą, że teraz już będziemy nosić wyłącznie syntetyki z Chin. Mieszkańcy miasteczek, w których tradycje odzieżowe były silne, wykupywali maszyny z upadających firm i, szyjąc po domach, ciągnęli jakoś ten wózek.

Dziś po błocie nie ma w Rzgowie śladu – zajmuje czwarte miejsce w województwie, jeśli chodzi o dochód na mieszkańca, a do tego jest jednym z niewielu miast w ogólnie wyludniającym się województwie, które ma dodatni przyrost mieszkańców. Czy dobry wynik to efekt tego, że CH Ptak tu właśnie płaci podatki. Tak, Centrum Handlowe rzeczywiście jest największym płatnikiem, ale nie jest też tak, że gdyby firma zdecydowała się wynieść, to gmina ogłosi bankructwo.

– Faktycznie, decydujące dla naszego rozwoju było pojawienie się biznesu Antoniego Ptaka, ale dzięki temu, że znajdujemy się blisko Łodzi, a po wybudowaniu S8 łatwo do nas dojechać także z innych miast, jesteśmy dobrym miejscem do inwestowania. Siedzibę mają u nas firma kosmetyczna Delia, producent jajek w proszku Ovovita, wkrótce powstanie centrum logistyczne TME. Przy trasie działa też kilku dilerów samochodowych – wyjaśnia pracownik urzędu gminy.

Pracę może podjąć każdy chętny. W samym centrum Ptak klientów obsługuje ponad 2 tys. osób (ile dokładnie, nie udało się potwierdzić, bo przez 2 tygodnie nikt z firmy nie znalazł chwili na rozmowę). Z płacą, jak to w handlu – tak sobie, mało kto zarabia więcej niż 2,5 tys. zł na rękę. Raczej umowy cywilne, urlop to przywilej, bo sklepy otwarte są codziennie, a nie ma jakiejś kolejki kandydatów, którzy walczą o zatrudnienie.

 

Reklama. Przejdź do sklepu↑

Prawdziwym odzieżowym zagłębiem jest sąsiadujący ze Rzgowem Konstantynów Łódzki. Jest tam zarejestrowanych kilkadziesiąt firm, które, jeśli same nie szyją, to przygotowują jakieś inne niezbędne w procesie elementy: produkują guziki, wieszaki, robią opakowania foliowe. Albo Ozorków, gdzie znajduje się istniejąca od 30 lat Modesta, w której swego czasu ubierała się pani prezydentowa Agata Duda. Najtańsze sukienki z nowej kolekcji kosztują 500 zł, czyli mniej więcej tyle, co w uważanej przez wielu za prestiżowe Zarze czy Tatuum. A klientek nie brakuje.

– Polacy więcej zarabiają i stać ich na dobre rzeczy. Ponadto coraz bardziej cenią jakość – wyjaśnia Aleksandra Krysiak z PIOT Fundacja Przemysłu i Mody w Łodzi, ekspert znająca przemysł odzieżowy od, nomen omen, podszewki.

Jest też trzeci powód, dla którego polscy producenci mogą sobie pozwolić na rezygnację z zamawiania ubrań w Chinach czy Bangladeszu. – Moda zmienia się błyskawicznie. Kiedyś były cztery kolekcje rocznie, dziś standardem jest osiem. Zanim ubrania przypłyną ze szwalni w Azji, trendy mogą się dwa razy zmienić. Tylko szyjąc na miejscu, firmy mogą szybko reagować na potrzeby klientów – wyjaśnia.

Wirtualna Polska zapytała sprzedawcę w którymś z butików w CH Ptak, skąd pochodzą ubrania. Wytłumaczył, że jeszcze do niedawna zamawiał w Chinach, ale po kilku latach zrozumiał, że mu się to zwyczajnie nie opłaca. – Byłem za małym graczem, by traktowali mnie poważnie. Nikt nie reagował na moje uwagi, nie śpieszył się z realizacją zamówień. Nie zawsze zgadzały się ilości. Znalazłem dobrą szwalnię pod Pabianicami i teraz mam wpływ na każdy etap pracy – wyjaśnił.

– Jeśli komuś się wydaje, że przemysł tekstylno-odzieżowy wygląda jak u Reymonta, to bardzo się myli – mówi Aleksandra Krysiak z PIOT na zaczepnie pytanie, czy po transformacji ustrojowej łódzki przemysł lekki upadł.

Może nie dostrzegamy tego na co dzień, bo blisko połowa polskiej produkcji idzie na eksport. Niemcy czy Włosi często nie mają pojęcia, że noszą polskie płaszcze czy koszule, bo większość towarów dostaje metkę za granicą. Co więcej, szyte u nas sukienki czy kosztujące kilkanaście tysięcy euro garnitury pojawiają się na wybiegach światowych domów mody i w najbardziej ekskluzywnych włoskich butikach.

Roberto Cavalli korzystał z usług szwalni w Tomaszowie Mazowieckim, do szwalni w regionie trafiały też wykroje dla domów mody Louis Vuitton, Burberry czy Hugo Bossa. Próżno szukać potwierdzenia, jak często przychodzą tak ekskluzywne zamówienia i które konkretnie kolekcje są tu realizowane, bo zakłady obowiązuje daleko posunięta tajemnica, ale nie ma wątpliwości, że tak się dzieje.

Jak to możliwe? Uszycie sukienki we Francji kosztuje bardzo dużo, więc część pracy zleca się w krajach, w których jest po prostu taniej. Azja raczej nie wchodzi w grę (przesądzają o tym obawa przed skopiowaniem kolekcji i względy prestiżowe), ale Europa Centralna już jak najbardziej. Po wykonaniu zakontraktowanych prac ubrania wracają do państwa, z którym marka jest kojarzona i w tamtejszych pracowniach dokonuje się wykończenia, które w praktyce nierzadko polega na doszyciu metki.

To wystarcza, by ubranie było traktowane jako wyprodukowane we Francji czy Włoszech, gdyż zgodnie z prawem ubranie pochodzi z miejsca, w którym zostało wykończone.

Fragment wywiadu, całość możecie przeczytać TUTAJ Wirtualna Polska

Zdjęcia WP Źródło: East News

WARTO PRZECZYTAĆ!

Reklama. Przejdź do sklepu↓


Reklama. Przejdź do sklepu↑↓

 

Reklama. Przejdź do sklepu↑↓